Marillion Weekend 2011 Montreal – niedziela

12/04/2011

10.04.2011 – Montreal, Kanada @ L’Olympia

 

 

 

 

 

Goodbye To All That
Hard As Love (L=M version)
Afraid of Sunlight
One Fine Day
Beyond You
Brave
Go!
Between You and Me
Estonia
Happiness is the Road
———————
Neverland
———————
Ocean Cloud
———————
The Great Escape
Easter
———————
This Strange Engine

 

Po Easter zapaliły się światła, ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia, a zespół zaskoczył wszystkich wychodząc jeszcze raz na scenę (czwarty bis) i grając This Strange Engine. Utwór teoretycznie przegrał głosowanie z Ocean Cloud, choć w tym wypadku, jak i przy wyborze pomiędzy The Great Escape i Easter dało się słyszeć chóralne „both”. Jak widać poskutkowało.


Marillion Weekend 2011 Montreal – sobota

10/04/2011

09.04.2011 – Montreal, Kanada @ L’Olympia

 

 

 

 

A-Z setlist:

Asylum Satellite #1
Born to Run
Cannibal Surf Babe
Deserve
Especially True
Fantastic Place
Gazpacho
Half the World
Intermission
Jigsaw
King
Last Century for Man
Marbles III
No Such Thing
The Only Unforgivable Thing
Pseudo Silk Kimono
Quartz
The Release
Sugar Mice
Three Minute Boy
Under the Sun
Voice From The Past
The Wound
Xtra Intermission
You’re Gone
Zeperated Out (with Led Zeppelin’s Rock n Roll & Kashmir)

 

Plus oczywiście najlepsze życzenia po angielsku i francusku dla Marka Kelly’ego, który w sobotę obchodził pięćdziesiąte urodziny.


Marillion Weekend 2011 Montreal – piątek

09/04/2011

08.04.2011 – Montreal, Kanada @ L’Olympia

 

 

 

 

Holidays in Eden setlist:

Splintering Heart
Cover My Eyes
The Party
No One Can
Holidays in Eden
Dry Land
Waiting To Happen
This Town
The Rakes Progress
100 Nights
—————————-
A Collection
How Can It Hurt
Beautiful
—————————-
Man Of A Thousand Faces
Memory Of Water (Big Beat Mix)
—————————–
The Invisible Man

 

Kanadyjczycy (czy też raczej fani Marillion obecni w Montrealu) dostali więc nieco dłuższy set piątkowy niż ten z Port Zelande. W Holandii zarówno Memory of Water jak i Beautiful zabrzmiały podczas niedzielnego koncertu. Ciekawe czy w takim razie zajdą jakieś zmiany w repertuarze niedzielnego występu. Możliwe, że szanse dostaną utwory „przegrane” w holenderskim glowstickowym głosowaniu.


Marillion Weekend 2011 – piątek

26/03/2011

25.03.2011 – Port Zelande, Holandia @ Center Parcs

 

 

 

 

 

Holidays in Eden setlist:

Splintering Heart
Cover My Eyes
The Party
No One Can
Waiting To Happen
Holidays In Eden
Dry Land
This Town
The Rakes Progress
100 Nights
How Can It Hurt

A Collection
Man of a Thousand Faces

The Invisible Man

 

Było krótko, ale podobno dzisiejszy występ ma to wynagrodzić. Ma być „very long” i chodzą słuchy, że poleciało Jigsaw.

Zdjęcia Erika Nielsena można znaleźć tutaj:

http://www.facebook.com/album.php?aid=2107306&id=1041191673&l=078eeed017&page=4


Setlista z Leamington

24/07/2010

Oto co panowie zagrali wczoraj, 23.07 na koncercie rozgrzewkowym w Leamington Spa, w klubie The Assembley. Już jutro to, przed czym się wczoraj rozgrzewali, czyli festiwal High Voltage w Londynie i występ Marillion jako gwiazdy głównej sceny prog.



Invisible Man
Cover My Eyes
Slainte Mhath
King
This Strange Engine
Afraid of Sunlight
The Great Escape
Neverland
———————-
This Town
Rakes Progress
100 Nights
———————-
The Other Half
Three Minute Boy
Happiness is the Road

W spisie były jeszcze Hooks in You i The Space, które nie zostały zagrane.



Wśród wielu pokoncertowych opinii na forum Marillion znalazła się także znakomita porada dla pewnej grupy ludzi przychodzących na koncerty (zjawisko obecne i denerwujące także w Polsce):
Put the f**king camera down and enjoy the show!



info: forum Marillion


Relacja z Rock in Rio

02/07/2010

Lepiej późno niż wcale. Poniżej moje wrażenia z występu Marillion na festiwalu Rock in Rio, 14.06.2010.

(Not) Afraid of (Spanish) Sunlight,
czyli
Marillion na Rock in Rio w Madrycie

Arganda del Rey,
14.06.2010

Równo miesiąc po urodzinowym koncercie H’a gnałem wliczonym w cenę biletu koncertowego autobusem w kierunku 33 kilometra od Madrytu, niedaleko miejscowości Arganda del Rey, gdzie w Ciudad del Rock – rockowym miasteczku, miał odbyć się ostatni już dzień festiwalu Rock in Rio. Gwiazdami poprzednich dni rozłożonego w czasie festiwalu byli m.in. Bon Jovi i Rage Against The Machine, ale też takie rockowe tuzy jak Rihanna czy Miley Cyrus. Czternastego czerwca na głównej scenie grała Metallica, co z jednej strony pozwalało mieć nadzieję na zajęcie dobrego miejsca pod Sunset Stage, na której nieśmiało anonsowany był Marillion, z drugiej budziło lekki niepokój o frekwencję, zwłaszcza że w tym samym czasie na głównej miał zagrać Motorhead.

Myślałem, że zakładając czarną koszulkę idealnie wtopię się w tłum młodzieży i osób nieco starszych, również posiadających odzież tego koloru. Gdy jednak zbliżyłem się nieco do licznego już gremium spragnionego dużej dawki muzyki, moja osoba, czy też raczej moja koszulka napotkała zaciekawione i zapewne nieco skonfundowane spojrzenia. Chyba jednak zespół Metallica nie posiada w swojej ofercie koszulek z nabazgranym na biało urodzinowym tortem.

Czekaliśmy wyjątkowo krótko nim otworzyły się bramy rockowego miasteczka i tłum zaczął tłumnie sunąć na wprost, czyli w kierunku sceny głównej. I tu znów wyszła moja tendencja do buntowania się gdyż wbrew większości udałem się na lewo, czyli tam gdzie według planu miała znajdować się scena Sunset. I znajdowała się. A pod nią… zero osób. Zero. Rozumiem, dopiero co otworzyli bramy, wszyscy idą pod scenę główną, tudzież na piwo, albo na razie zajmują się raczej ulepszaniem swoich papierosów (nie trzeba było posiadać swojej porcji trawki by nieźle sztachnąć się oparami unoszącymi się dosłownie wszędzie). Ale minęło pięć, dzieisięc, dwadzieścia minut i nic. Stwierdziłem więc że zamiast pod barierkę, skierować się raczej należy do cienia i poczekać na rozwój wydarzeń.

W końcu coś zaczęło się dziać, ludzi zaczęło przybywać, ale podejrzany był fakt, że ludzie ci mieli na sobie koszulki z napisami „Metallica” lub „Motorhead”. Czyżby dzielili oni także swą miłośc do innego zespołu na literkę M? Otóż nie. Prze Marillion bowiem miały wystąpić jeszcze dwa zespoły, które…

(Tutaj był opis występu tych zespołów, ale przecież miałem pisać o Marillion)

Około 20:25 techniczni zaczęli krzątać i uwijać się na scenie, by przygotować ją na występ gwiazdy. Gwoli ścisłości w tym momencie stałem już pod barierkę, dokładnie między H’em i Pete’em. To znaczy oni nie stali przed sceną i obok mnie, tylko na scenie, to znaczy mieli wkrótce stanąć, w takich miejscach, że gdyby ktoś spojrzał z perspektywy, to wyglądałoby tak, że stoję między nimi. Uf. O 20:45 koncert się rozpoczął. Steve R, Pete, Mark i Ian (zestaw letni – krótkie spodenki i czapeczka) weszli na scenę, a rozpędzający się Steve H właściwie na nią wbiegł. I zaczęli od nieco rozbudowanego wstępu do Cover My Eyes. A jak Cover My Eyes, to i Slainte Mhath (czy, według setlisty, Slange :)) w wersji połączonej, którą grali już w zeszłym roku. King to taki konccertowy pewniak, zaczyna się niewinnie, by podstępnie rozwijać się aż do genialnego finału (ten moment z podwójną stopą i talerzami!). A potem…wierzcie lub nie, rozstąpiły się chmury, które do tego momentu skrywały cudowne hiszpańskie słońce. Rozstąpiły, a słońce zaświeciło wprost na scenę, dając chyba najlepsze z możliwych oświetlenie do tego utworu. Afraid of Sunlight zabrzmiało fantastycznie. Potem otrzymaliśmy duet z Seasons End, czyli Uninvited Guest (bez kija, w ogóle zestaw koncertowy na festiwal był ograniczony co było widocznie zwłaszcza po statywie H’a i braku pianina w wiadomym miejscu) i Hooks in You. Nie zwolnili tempa dynamicznym This Town, które na szczęscię przeszło w The Rakes Progress, które na szczęście przeszło w 100 Nights (drugi po AoS mój ulubiony moment wieczoru). Na koniec jeszcze Neverland, i już dziękujemy, dobranoc. Zaraz, zaraz, tak krótko? Na szczęście rozpędzony H zostaje powstrzymany przez resztę zespołu i poinformowany o tym, że jeszcze mogą grać. No to Happiness is the Road przy pięknie zachodzącym słońcu i pomarańczowo-fioletowymi chmurami („Look at the sky…”). W końcu rozbudziła się publiczność, której ostatecznie trochę się pod Sunset zgromadziło (a na 10 minut przed rozpoczęciem nie wyglądało to za wesoło).

Od razu po wyszli pod scenę by podpisywać co tam ludzie mieli do podpisywania, robić zdjęcia i chwilę porozmawiać. Dbają o klienta fana.

Wizja udania się ostatnim (a właściwie pierwszym) autobusem do Vitorii wygrała z chęcią wykorzystania zakupionego biletu w pełni. Dźwięki z „Il buono, il brutto, il cattivo” usłyszałem wychodząc poza teren festiwalu.

Było drastycznie krótko, ale cóż, warto. Dla tego zespołu zawsze warto.